Piękny i tani rower Pana Korespondenta |
Jako, że jeden z moich kumpli wyjechał (podobnie zresztą
jak wszyscy moi kumple) za chlebem, nie mogłem tego staropolskim zwyczajem nie
wykorzystać. Poprosiłem, więc rzecz jasna z czystego staropolskiego lenistwa,
wygodnictwa i cwaniactwa, żeby napisał dla mnie relację z Irlandii, dotyczącą
kwestii około rowerowych. Powstał dzięki temu nietuzinkowy artykuł dający
odetchnąć potencjalnym czytelnikom od wyłącznie moich wypocin. Tradycyjnie jest
na luzie, mało profesjonalnie i wcale nie szykownie, ale za to z jajami na
karku. Panie i panowie oddajemy głos Panu Korespondentowi Zagranicznemu. Przed
wami Qho.
Moja
przygoda rowerowa w Irlandii – o napisaniu czegoś na ten temat parę dni temu
poprosił mnie Ukasz, dla ułatwienia przysłał jeszcze kilka pytań pomocniczych,
więc cóż tu robić? Siadłem i zacząłem pisać (z lekkim przymrużeniem oka).
Pierwsze
dni dla mnie - starego kierowcy, który ostatnio na rowerze jeździł w gimnazjum
(i który nie przepada za rowerzystami) były szokiem. Cały czas podczas niedługiego
odcinka z roboty do domu musiałem uważać, żeby mnie coś nie przejechało, żeby
mi jakiś pieszy nie dał po mordzie i na koniec na naszą ukochaną Policję,
naszych dzielnych stróżów prawa i porządku ludowej ojczyzny, którzy
bezwzględnie łapią wszystkich przestępców na rowerach, łamiących zakaz jazdy po
chodnikach. Po chodnikach jeździłem na niektórych odcinkach z prozaicznego
powodu – na 4km trasie dom-praca miałem 50m (słownie pięćdziesiąt metrów)
ścieżki rowerowej. Nie należę do grupy rowerzystów, którzy uważają, że jak mają
takie prawo to powinni jeździć środkiem pasa ruchu, tylko zawsze staram się nie
utrudniać życia innym użytkownikom dróg i w miejscach, gdzie było duże natężenie
ruch samochodowego, a chodniki szerokie i puste wybierałem chodniki. Przez kilka
ciepłych miesięcy w pogodne dni jeździłem tak sobie do roboty niby dla zdrowia,
a jednocześnie ryzykując zdrowie i życie. Gdy nadeszła zima rower poszedł do
garażu, a na wiosnę przemyślałem sprawę i stwierdziłem, że jazda ciasnymi
uliczkami krakowskiego Podgórza i Kazimierza nie jest warta zachodu i
sprzedałem rower.
Pan Korespondent pokonuje skrzyżowanie ulic. |
Poszukiwania
odpowiedniego wehikułu zajęły mi sporo czasu, bo ceny używanych, których nie
trzeba remontować też nie zachęcają. W końcu jednak trafiłem do Halfords-a, gdzie
pomny nauk mojego guru, kupiłem za 99 euro, najtańszy rower bez żadnych
amortyzatorów i wodotrysków i który od kilku miesięcy sprawdza się znakomicie.
Jak
wsiadłem tu na rower znów doznałem szoku – nikt nie próbował mnie zabić i nawet
nie używał klaksonów. Podczas całej drogi do pracy, ścieżki rowerowej nie ma
tylko na 15 m, bo akurat stoi na niej ogrodzenie budowy. Podejrzewam, że jak
już wybudują do końca blok, (co przy tutejszym tempie pracy może zająć parę
lat) i stwierdzą, że pasowałoby posprzątać (też może to trochę zająć) to mam
szanse na przejazd całej trasy po ścieżkach.
Oprócz
zwykle przemyślanych ścieżek rowerowych, na skrzyżowaniach namalowane są
elementy umożliwiające bezpieczne przejechanie i ustawienie się do skrętu w
prawo, co przy jedynej słusznej opcji ruchu lewostronnego (nie wiem jak wy na kontynencie
możecie ciągle jeździć pod prąd), jest trudnym manewrem.
Inne
jest też nastawienie miejscowych kierowców, którzy są zwykle życzliwi dla rowerzystów.
Bardzo często spotykam się z tym, że jestem przepuszczany na skrzyżowaniu,
osoby wyjeżdżające z ulicy podporządkowanej czy posesji często cofają samochód
o parę metrów, by nie blokować ścieżki, gdy widzą nadjeżdżającego rowerzystę.
Kierowcy tu pobłażliwi są też dla debili na rowerach, którzy mimo ścieżek
rowerowych jadą ulicą i tamują ruch.
Z
drugiej jednak strony na kierowców też należy uważać, bo mogą zrobić krzywdę.
Oczywiście nie z premedytacją, ale po prostu sporo ludzi nie umie tu jeździć.
Wynika to z faktu, że żeby wsiąść za kółko wystarczy zdać egzamin teoretyczny i
kupić sobie naklejkę na szybę z dużą, czerwoną literą „L”. Tak przygotowany
może sobie człowiek jeździć z pewnymi ograniczeniami oczywiście (z tego, co
słyszałem m.in. zakaz wjazdu na autostradę), przez dwa lata do czasu, kiedy
musi zdać egzamin praktyczny. Patrząc na stan niektórych samochodów ten egzamin
nie jest chyba zbyt ciężki… Dodatkowo znacznie więcej kobiet prowadzi tu
samochody, co jak wiadomo jest sporym zagrożeniem :)
Jeżeli
zaś chodzi o Policję (w dziwnym niezrozumiałym dla nikogo -włączając ich samych-
języku tubylców zwaną Gardą), to nie czepia się ona zwykle rowerzystów. A nawet
kiedyś policjant kierujący ruchem specjalnie zatrzymał samochody, bym mógł przejechać
przez skrzyżowanie bez zatrzymywania się.
Teraz
wróćmy do samych rowerzystów, których jest sporo. Ogólnie szybkie chodzenie,
bieganie i rower są tu bardzo popularne. W weekendy często widuję grupy
starszych panów jadących wspólnie gdzieś na wycieczkę (oczywiście ubiór „pro”
jest wtedy niezbędny). Sporo osób dojeżdża też rowerem do pracy albo
przynajmniej do przystanku komunikacji miejskiej. Przy prawie każdym przystanku
wiszą sobie kłódki, zostawiane przez ludzi, którym nie chce się wozić tam i na
zad niepotrzebnego ciężaru.
Co
do stylu jazdy to panuje istna dowolność. Ludzie jeżdżą ulicami, chodnikami,
ścieżkami rowerowymi bez żadnego ładu i składu. Tymi ostatnimi często pod prąd.
Sporo widuję się wieczorem rowerzystów nieoświetlonych, ale równie często można
spotkać kogoś ubranego jak choinka - 2 światła na rowerze, czerwone światło w
plecaku i na kasku, czołówka, plus czerwone światełka na ramionach, a i
oczywiście kamizelka odblaskowa. Jeżeli chodzi o kaski to są podobnie popularne
jak w Polsce.
Czy
gdybym wrócił do Polski to jeździłbym rowerem do pracy? Zdecydowanie nie,
ponieważ brakuje infrastruktury rowerowej i nastawienie innych użytkowników
dróg jest negatywne. Nie wiem jak długo zostanę jeszcze w Irlandii (dlatego
szukałem roweru jak najtańszego), ale wiem, że po powrocie moja przygoda z
dojazdami do pracy rowerem się skończy.
W
Irlandii, też kradną rowery, może trochę mniej jak w Polsce, ale jednak jest do
dosyć spore zjawisko.
Na
zakończenie chciałem podziękować serdecznie Panu Korespondentowi Zagranicznemu
Qho, oraz w sposób nachalny zareklamować profesjonalny i piękny blog jego
autorstwa o wszystko mówiącym tytule Bliżej nieba.
Pozostaje
mi jeszcze dodać, że wymyślenie tytułu do serii artykułów z innych krajów
zajęło mi sporo czasu a znalezienie tak wsiowego nie było łatwe. Zapewniam w
związku z tym, że możecie spokojnie oczekiwać na kolejne „Pocztówki z”.
Oczywiście przepraszam, jeśli się komuś tytuł spodobał.
Na pewno będę tu często zaglądać, bo rower to także moja pasja, dlatego z chęcią dodaję bloga do ulubionych.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Irlandię, to dogłębnie poruszyły mnie dwie kwestie: po pierwsze, niesamowite wydaje się to, że kierowcy nie używają w stosunku do rowerzystów klaksonów; po drugie wzruszyło mnie to, że rowerzyści mogą jeździć nawet po chodnikach, tym bardziej że w naszej Polszy takie zachowanie karane jest z miejsca mandatem stuzłotowym, nawet kiedy chodnik jest pusty i wydaje się być jedynym bezpiecznym miejscem dla rowerzysty na zatłoczonych szosach, o czym niestety przekonałam się boleśnie i mój portfel także!
Pozdrawiam
W ogóle kierowcy klaksonów używają tu zdecydowanie rzadziej niż w Polsce:) A co do jazdy po chodniku to nie wiem czy jest dozwolona, ale nikt się tym nie przejmuje i Garda też nie reaguje:)
Usuń