wtorek, 14 stycznia 2014

Wzięło i nie zardzewiało II - URAL

Korozja na kierownicy i błotniku
Zerknąłem ostatnio przelotnie na statystyki oglądalności poszczególnych wpisów na "Tempym Kółku" i okazało się ku mojemu szczeremu zdziwieniu, że waszym największym zainteresowaniem cieszy się opis mojego starego roweru  DIAMANT …
Bije on w ilości wejść łączne odsłony w moim mniemaniu prawdziwych „czarnych koni” bloga w postaci korespondencji zagranicznych, czyli "Pocztówki z Irlandii" i "Pocztówki z Wielkiej Brytanii"(?)
Wychodzę, zatem naprzeciw oczekiwaniom elektoratu i niczym premier Tusek wsłuchany w sondaże wrzucam (mimo zamiaru późniejszej jego publikacji) artykuł o moim drugim pozyskanym złomie lub, jeśli wolicie klasyku. Tym razem jak już wspomniałem będzie na temat kolejnego starego roweru, jaki jest w moim posiadaniu a mianowicie radzieckiego URALA. Dokładnie napiszę więcej w temacie jego historii oraz prostych zabiegów renowacyjnych, jakim go poddałem, celem przywrócenia jego użyteczności, żeby nie powiedzieć świetności. 
 Na koniec planuję jeszcze przy okazji wątku wtrącić kilka słów refleksji, na jakie nakierowały mnie wasze uwagi po wcześniejszym opisie dotyczącym starych rowerów i ich odnawianiu. W przeciwieństwie do zwyczajnie kupionego za pośrednictwem Internetu DIAMANTA, rower URAL ma swoją, znaną mi i możliwą do odtworzenia historię, więc będzie niesamowicie nostalgicznie a nawet momentami awanturniczo.


PRZYGODY URALA
 
A tu też widać rdzę
W czasie jednego z jesiennych wypadów do rodziców mojej małżonki odwiedzaliśmy jej różnych bliższych i dalszych krewnych. Pamiętam, że jako zbliżał się pierwszy listopada, czyli czas odwiedzania nekropolii, pojechaliśmy na groby jej dziadków i przy okazji w jednej wiosce pod Sanokiem odwiedziliśmy jej wujka (nazwijmy go "Władek"). W czasie pobytu i zwiedzania pod przewodnictwem kuzyna żony (nazwijmy go "Marcin") gospodarstwa wujka Władka natrafiliśmy na starą stodołę, której strop w jednej części zapadł się, grzebiąc pod sobą wszystko, co do niej przez szereg lat wrzucano, aby nie wadziło gdzie indziej. Dokonując oględzin tego ciekawego miejsca, przyszło mi do głowy zapytać czy aby nie mają gdzieś jakiegoś niepotrzebnego, starego roweru, jako że jestem miłośnikiem takich szpejów. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu, kuzyn żony Marcin stwierdził, że gdzieś był stary rower po świętej pamięci dziadku. Z zapałem zacząłem obchodzić zawaloną stodołę zerkając przez dziurawe ściany i zawalony strop. W końcu dojrzałem to, co pobudziło mój apetyt złomiarza do granic wytrzymałości, czyli stare, skórzane siodło na sprężynach, doczepione do jakiejś niewidocznej jak na tą chwilę ramy. W chwilę potem wraz z Marcinem obeszliśmy stodołę od zachowanej i użytkowanej części i zachowując środki ostrożności skierowaliśmy się w miejsce gdzie był pogrzebany rower. W końcu znający teren kuzyn małżonki dokopał się do znaleziska. Po dłuższej chwili, dla mnie oczekującego niecierpliwie nawet bardzo długiej, ukazał się ciągnąć i wlekąc za sobą z zapałem, duży czarny, męski rower. Jego stan był mówiąc bez ogródek opłakany. Wizualnie wyglądał na całkowicie pokryty rdzą, błotem i wszelkim możliwym brudem, pajęczynami i odchodami kur. Przednie koło, które po rozpadzie stodoły zostało wgniecione do połowy w błoto nie istniało. W zardzewiałych widłach sterczała piasta i połowa koła plus część przegniłego błotnika. Reszta tej części roweru przestała istnieć. Korby były rozkręcone, brakowało części suportu. Łańcuch wisiał, a raczej sterczał stanowiąc brudny kawał rdzy.

Rower na zdjęciach jest oczywiście bez poprawek lakierniczych
 Po zapakowaniu w stare zasłony, przewiozłem ten zmarnowany rower na działkę pracowniczą teściów gdzie rozpocząłem jego rozbiórkę na części pierwsze i mozolne oczyszczanie z brudu. Spod jego zwałów ukazywał się URAL w całkiem niezłym stanie. Rama po wyczyszczeniu okazała się tylko powierzchniowo skorodowana. Tylna część była w stanie bardzo dobrym. Lakier był nadal lśniący a na błotniku widać było ładne żółto czerwone paski ozdobne. Napisy firmowe były naniesione za pomocą szablonu i przedstawiały ładne wzorki i napis URAL. Po wstępnym zabezpieczeniu oraz całkowitej rozbiórce, rower trafił do bagażnika i wyruszył ze mną do Krakowa.


Tu zacząłem poważną renowację. Całe wnętrze suportu poza korbami musiałem dokupić. Na szczęści pasuje to z popularnej Ukrainy. Oryginalnie te elementy zostały rozkręcone i skutecznie pogubione w czasach burzliwej młodości kuzyna żony. Przerdzewiały przedni błotnik musiałem skrócić, a brakującą część sprytnie zamaskowałem dużym, gumowym przedłużeniem błotnika. Nadal brakowało mi przedniego koła i całości ogumienia. I tym razem pomógł mi kolega od ŁADY, który podarował stare siodło użyte do DIAMANTA. W starym wózku na działce miał zamontowane koła od UKRAINY! To załatwiło główny problem. Widły i druty przytrzymujące przedni błotnik musiałem poddać gruntownym naprawą, odciąć piłką do metalu śruby mocujące, nawiercić otwory w przerdzewiałym żelastwie. Na koniec dokonałem poprawek lakierniczych, małym pędzlem artystycznym, wyłącznie tam, gdzie było to konieczne. Na koniec pozostał łańcuch, który także udało mi się uruchomić za pomocą WD-40 i masy czasu. Następnie dokupiłem nowe pedały, wyczyściłem wspaniałe siodło i torebkę narzędziową. Ural był sprawny i gotowy do jazdy.


A tu zdjęcie bez rdzy
Jeżeli chodzi o samą historię tego egzemplarza roweru to zaczyna się ona w roku 1986, kiedy stworzyła
go myśl techniczna ZSRR. Następnie trafia nieznanymi drogami do sklepu w Sanoku, gdzie nabywa go dziadek mojej małżonki.
 Rower jest użytkowany okazjonalnie, więc do śmierci dziadka pozostaje w stanie doskonałym. Następnych etapem jego życia są zalegania w różnych stodołach, strychach i komórkach w miejscowości Stróże w powiecie sanockim. 
Odkrywa go żądny przygód młodociany wówczas kuzyn Marcin. Próbuje na nim jeździć, jednak to za duży dla niedużego nastolatka rower. Podczas licznych eksperymentów zostaje rozkręcony i pogubiony napęd. Rower znów trafia na strych. Następnie w czasie porządków do stodoły, która z wiekiem zapada się grzebiąc go częściowo w błocie. I w takim stanie odnajduję go w 2011 ja. Dziś po powrocie do świetności, szczelnie przykryty plandeką stoi bezpiecznie na moim strychu i od czasu, do czasu cieszy mnie i oczy potencjalnych widzów w czasie rejsów po Krakowie.

REFLEKSJE KOŃCOWE

Na koniec kilka zapowiadanych słów refleksji ogólnej dotyczącej renowacji starych rowerów. Kupując taką maszynę, raczej nie inwestujemy dobrze funduszy. Nie wiem jak to wygląda w bardziej rozwiniętych krajach, aczkolwiek w naszym rynek rowerów zabytkowych jest słabo rozwinięty. Próby sprzedania starego roweru nie wiążą się z wielkim powodzeniem. Próbowałem w celach poznawczych wystawiać moje rowery, ale odzew był żenujący. Wiem, że istnieją w naszym kraju pasjonaci zajmujący się odnawianiem rowerów, niektórzy robią to bardzo profesjonalnie i się na tym znają. Są też muzea starych rowerów i inne centra rozrywki dla oldschool rowermanów®, aczkolwiek mało, kto poza tym wąskim gronem jest tematem zainteresowany. Taka zabawa ma, więc wyłącznie hobbystyczny charakter, a odsprzedanie nawet odnowionego roweru to zazwyczaj zwrot własnych kosztów. Nie da się również ukryć, że klasyki rowerowe to nie muły do codziennej jazdy. Są raczej jak oldsmobile, do przejażdżek w niedzielę „na mszę” i z powrotem, więc zakup do celów innych się nie sprawdzi, sam sprawdziłem.

Na razie brak gumowego przedłużenia błotnika
Tak już całkiem na marginesie i na koniec marzy mi się profesjonalna strona poświęcona klasykom polskiego przemysłu rowerowego, z dokładnymi opisami, chronologią i temu podobnymi smaczkami przydatnymi dla zainteresowanych, którzy chcieliby zająć się czy to odnawianiem, czy kolekcjonowaniem takich zbytków techniki. Jeśli ktoś taką posiada lub wie o istnieniu to proszę o informację.

3 komentarze:

  1. napisz coś więcej o przygodach Władka i Marcina, bo to bardzo ciekawe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie znam zbyt wielu przygód krewnych mojej małżonki, ale obiecuję w okolicach kwietnia relację z wyjątkowo ekstremalnej, żenującej, kuriozalnej akcji pozyskania roweru "Jubilat", byłej własności mojej żony od Wujka Zdziska.Oj będzie się działo!!!Będzie zabawa!!!

      Usuń
  2. 54 yrs old Software Consultant Xerxes Tear, hailing from McBride enjoys watching movies like Chapayev and Skydiving. Took a trip to Archaeological Sites of the Island of Meroe and drives a Ferrari 250 LWB California Spider Competizione. znajdz tutaj

    OdpowiedzUsuń