czwartek, 23 stycznia 2014

MASTERS OF THE MTB PART I



Pełnia życia
Ten materiał to po prostu już wypada wam przeczytać. Maratony MTB to coś, co ja osobiście zawsze miałem na horyzoncie planów czy też marzeń. Niestety z setek powodów z permanentnym brakiem czasu na czele nigdy nie doszedłem do etapu realizacji takiego zamierzenia.  Wiem ,że wiele osób ma podobne doświadczenia i jeśli tli wam się taki pomysł pod czaszką to najlepszy powód do zapoznania się z poniższym. Do pierwszej prezentacji mojej ulubionej odmiany pedałowania wybrałem człowieka związanego zarówno z MTB jak i z muzyką, którą i ja preferuje link promujący działalność muzyczną pana szanownego , słusznie zakładając nadawanie na podobnej częstotliwości umysłowej. Samą prezentację ująłem w formę literacką najbardziej mi bliską i znaną, czyli wywiad. Kilka pytań, które postawiłem doczekało się szczegółowych i jajecznych odpowiedzi. Poznałem wiele niepodważalnych prawd i realiów MTB oraz okolic. Teraz bez skrupułów pragnę się tym darem zupełnie bezinteresownie podzielić z milionami internatów na całym świecie, więc nie zmarnujcie tej niepowtarzalnej okazji. Zapraszam na rozmowę z panem o pseudonimie scenicznym „KAREL”.

Chciałbym, żebyś teraz powiedział w sposób taki, jakbyś rozmawiał z dzieckiem, po co ci akurat do szczęścia potrzebne MTB? Założyć możemy, że skoro blog mój czytają głównie statusieli starcy koło czterdziestki, korzystający z roweru jako środka holowania przyczepki z dziećmi, zakupowozu, sposobu dojazdu do pracy i niczego ponadto... Po co to takie? Rower sobie człowiek zabrudzi, zmęczy się, spoci, jeszcze go potem zawieje i do roboty nie pójdzie… A nie daj bóg przewróci się człowiek w to błoto, kolana porozbija, albo pysk…

 
I ponownie promujemy bezpłatnie Bikestats
Heh, nie posiadam dziatwy, więc to może być trudne ;) Ale postaram się to wyłożyć w miarę przejrzyście. MTB to w moim przypadku tylko hobby. Tylko i aż, bo zdaję sobie sprawę, że istnieją ludzie, którzy nie posiadają w swoim życiu żadnej zajawki, a to smutne jest. Co ciekawe odkryłem u siebie zainteresowanie tym, nazwijmy to umownie, sportem dość późno, choć rower w moim otoczeniu był obecny odkąd pamiętam. Jednak będąc dzieciakiem dwa kółka przegrywały z innymi aktywnościami: koszykówką czy nogą – to po prostu było fajniejsze, piłkę miał w domu każdy (poza tym wystarczyła tylko jedna), ale rower już nie, więc liczyły się bardziej gry zespołowe z kolegami z podwórka. Wraz z końcem ery Jordana w NBA coś umarło i wtedy przypomniałem sobie o czymś takim jak rower. Proste urządzenie, które daje masę frajdy. To, że ktoś ma 40+ czy 50+ nie ma żadnego znaczenia – są odpowiednie kategorie wiekowe, w których tacy zawodnicy mogą się pokazać i spróbować rywalizować ze swoimi rówieśnikami. Zresztą niejednokrotnie byłem objeżdżany przez takich mastersów, więc pełen szacun dla nich! Maseczki błotne są ok, gorzej jak się upadnie na coś twardszego. Ale wtedy i tak pierwsze myśli, które przychodzą do głowy, to czy z rowerem wszystko w porządku? Hehe.

Pierwsze odczucie, jakie nasunęło mi się po przejrzeniu twojego bloga na bikestats, jest takie, że musisz mieć mnóstwo najbardziej brakującej mi rzeczy świata, mianowicie czasu. Żeby zrealizować taką masę wypraw, wycieczek, zawodów, wyścigów trzeba dysponować jego nieograniczoną ilością. Jak tego dokonać, liczę na mnóstwo złotych rad i instrukcji…

Pan Karel się męczy
Czas – rzecz bezcenna, choć w moim wypadku sprawa jest prosta – brak rodziny, której musiałbym doglądać i praca na miejscu oraz bez nadgodzin ;). W tym miejscu z pewnością mogłoby się wypowiedzieć kilku moich znajomych, dla których intensywna jazda na rowerze przy jednoczesnym ogarnianiu pracy, mieszkania, dzieci i sprawianiu by żona nie była zazdrosna, że mąż zdradza ją, z dwoma, przepraszam za wyrażenie, pedałami ;) to pikuś! I sam, podobnie jak Ty dziwię się, jak oni to robią?! Widocznie są bardziej zorganizowani i umieją swoim czasem lepiej zarządzać;) Tak naprawdę nie jeżdżę wcale dużo, choć na typowym sezonowcu liczba kilku tysięcy kilometrów w ciągu roku może robić wrażenie. Tak samo jak na mnie robią wrażenie osiągi rzędu kilkunastu tysięcy przejechanych kilometrów – tacy goście (choć niejednokrotnie są to również przedstawicielki płci pięknej) ewidentnie mają patent na zaginanie czasoprzestrzeni, hehe. Grunt to czerpać z jazdy przyjemność, przede wszystkim jakość jest ważna, nie ilość. Nie chce mi się – nie jadę, nic na siłę. Mam drugie hobby bardziej „siedziane”, czyli pisanie o muzyce, więc nie mam problemu by zostać w domu i poświęcić się czemuś innemu. Chociaż najgorzej jest w tzw. pełni sezonu – naprawdę ciężko wysiedzieć w domu, kiedy za oknem aura zachęca do kręcenia ;)

Drugą rzeczą, jaka wydaje się być konieczna do jakiejkolwiek aktywności związanej z zawodami MTB, są pieniądze. Czy to duże sumy? Ile przeciętnie kosztować powinien sprzęt i osprzęt pozwalający na przeżycie, przetrwanie takiego wysiłku? Na ile taki sprzęt starcza, po jakim czasie trzeba wyłożyć kasę na rekonstrukcję napędu i innych, jak mniemam, najszybciej wykańczających się elementów?



Równouprawnienie bez granic
Zawody MTB to dla mnie świeży temat, chciałem spróbować czegoś innego, bo ileż można jeździć rekreacyjnie po okolicy w te i we wte... ;) Zacząłem wbrew podpowiedziom z grubej rury, czyli od najtrudniejszej etapówki górskiej w kraju – MTB Trophy, później był jeden maraton i kilka startów w mniejszych imprezach (rowerowy orient czy uphill, czyli czasówka pod górę).
Pieniądze mogą stanowić blokadę zwłaszcza, gdy ktoś chce wystartować w całym cyklu maratonów. Żeby załapać się na generalkę trzeba zjeździć pół Polski i mimo iż jest to zaledwie kilka startów trocznie o pozostawiają one ślad w portfelu ;) Pomijając opłatę startową rzędu kilkudziesięciu złotych nie możesz zapominać o tym, że paliwo, noclegi, wymiana zużytych części – to również koszty. Etapówka mimo, iż kilkudniowa to koszt niewiele mniejszy niż jednoroczny cykl: kilkaset złotych, a więc dla niektórych dość mocna zapora. Ale umówmy się, gdybym miał wybierać między startem a tym czy moje potencjalne dziecko będzie miało co jeść, to chyba wybór byłby oczywisty... Ja przykładowo wybrałem start w Trophy kosztem wylegiwania się na plaży – lubię aktywny wypoczynek i choć może ciężko w to uwierzyć, ładuję w ten sposób akumulatory na walkę z codziennością ;)
Niemniej jednak polecam udział przynajmniej w jednym maratonie, żeby zobaczyć jak to jest, poczuć klimat ścigania się. Choć nie oszukujmy się, jak ktoś startuje po raz pierwszy to nie ściga się z pozostałymi tylko walczy z trasą i z samym sobą ;) To nie to samo, co jazda bez numerka po trasie rajdu.
Koszty sprzętowe to kwestia indywidualna – jak coś się spieprzy nie musisz lecieć od razu i kupować nówkę sztukę nieśmiganą. Rynek jest pełen sprawnych używek, więc tu można szukać oszczędności, zwłaszcza, że za kilka tygodni może czekać Cię kolejny start. Grunt to działający sprzęt, którego jako użytkownicy jesteśmy pewni.

Może wreszcie przejdźmy do konkretów, a mianowicie tego, co najbardziej mnie interesuje w tej rozmowie, czyli samych zawodów MTB. Nie ukrywam, że tlił mi się i nadal tli pomysł wystartowania w czymś takim. Czytałem różne poradniki i inne bezsensy, niemniej chciałbym poznać u źródeł, jak to wygląda w praktyce. Napisz, jak taki dzień wygląda, jak to się robi? Wstaję w sobotę rano podjadany do granic możliwości, że to właśnie ten dzień! Dzień moich pierwszych MTB zawodów… I Jezus Maria, co dalej?

Poradniki powiadasz, co? Masz rację, trochę ich powstało. Jednak jakkolwiek banalne by nam się wydawały to i tak warto je przeczytać, zwłaszcza, że ich autorzy z reguły wiedzą, co piszą. O tych bezsensach nic nie wiem, może to były jakieś rzeczy napisane dla jaj? ;)
W skrócie, z mojej perspektywy. Zasadniczo współzawodnictwo wyzwala w człowieku takie pokłady energii, o których normalnie nie miałem pojęcia :) To bardzo przyjemne uczucie, podczas którego zapominasz w jednej chwili o poniesionych wydatkach. Szczerze polecam spróbować, choć raz.
Aczkolwiek trzeba mierzyć siły na zamiary i nie ma sensu porywać się z motyką na słońce. Maratony to z jednej strony ogromna frajda, która, jeżeli tylko nie ma mamy czy to kondycji czy umiejętności, może zamienić się w rowerowy koszmarek – a tego byśmy nie chcieli. A najważniejszy i tak zawsze jest zdrowy rozsądek.
Ładny kask a w tle jakieś górki
Istotne jest również to, żeby poznać siebie, poznać swoje możliwości i nie przeceniać swoich umiejętności. Dobrze też trzymać emocje na wodzy, choć wiem, że czasem zwyczajnie się nie da. Dla mnie pierwszy start był „lajtowy”, choć emocje wzięły górę i przykładowo ciężko było mi zasnąć w noc poprzedzającą zawody. Pomijam kwestię balujących salę naprzeciwko masażystek, które jak łatwo się domyśleć nie ścigały się następnego dnia, hehe. A tu jakby nie było podstawą dobrego samopoczucia w dniu startu jest odpowiednio długi i niezmącony niczym sen.
Z racji swojego miejsca zamieszkania z górami byłem oswojony (i tu naprawdę polecam rozeznać wcześniej teren albo ścigać się u siebie) i chyba najbardziej obawiałem się nie jakiejś kontuzji czy awarii, a tego, że przegapię strzałkę i zgubię trasę, hehe. Wbrew pozorom sam wyścig nie jest dla mnie trudny, owszem jest to rzecz kondycyjnie wymagająca, ale znacznie bardziej męczące jest oczekiwanie w kolejce do myjek ;) Człowiek by już ściągnął te zabłocone i przepocone ciuchy, wbił się w coś casual’owego i otworzył browara, a tu jeszcze trzeba swoje odstać ;)

Może słów jeszcze parę o bikestats ….). Powiedz dla zainteresowanych, lecz nie zorientowanych, co to takiego i po co właściwie jest, komu potrzebne. Ze względu na twój styl wykorzystywania roweru domyślam się, co prawda, czemu wybrałeś tą formę internetowej aktywności, ale powiedz dla porządku coś o swoim tu działaniu.

Bikestats to jeden z większych krajowych serwisów społecznościowych poświęconych dwóm kółkom. Jego użytkownicy, a jest ich już kilkanaście tysięcy, to ludzie o przeróżnych preferencjach rowerowych. Od osób, które wykorzystują rower sezonowo, poprzez zawodników-amatorów, a kończąc na tych, dla których rower jest nieodzowną częścią życia i spędzają na nim każdą wolną chwilę. Są tutaj blogi pełne barwnych opisów, zdjęć, map, jak i dzienniczki treningowe zastępujące smutne tabelki excela. Te, jak łatwo się domyślić, wypełnione są wszelakimi danymi, które są nieodzowną częścią każdego szanującego się kolarza  przez duże „K” ;) Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by połączyć jedno z drugim czego nieskromnym dowodem jest mój blog, jak sama nazwa wskazuje, „treningowo-wycieczkowy”.
Dzięki BS poznałem masę naprawdę wspaniałych ludzi, najpierw wirtualnie a później w realu (a może to było w Tesco?;) Rower zbliża i integruje, to wspaniałe narzędzie i warto go również w ten sposób wykorzystać a nie tylko nabijać kilometry jak jakiś robot. A wracając do tematu zachęcam czytających, aktywnych rowerowo (i nie tylko – serwis cały czas rozbudowuje się o nowe dyscypliny, więc nawet biegacze znajdą coś dla siebie) do założenia tam konta. Przeglądanie wpisów ludzi z drugiego krańca Polski nie tylko pobudza wyobraźnię, dostarcza rozrywki, ale także i motywuje do jazdy! Działa to oczywiście w dwie strony ;)

Wrzućmy może jeszcze trochę krwi do tej rozmowy, przy takiej masie jazdy w ekstremalnych warunkach na pewno widziałeś lub byłeś uczestnikiem sensacyjnych scen, (spektakularne upadki i wypadki, połamane głowy, latające rowery, dinozaury na trasie wyścigu). Opisz jakieś hardcore`owe sceny podnoszące mi statystyki wejść…

 Pożar lasu
Dinozaury mogłyby faktycznie wprowadzić jakieś urozmaicenie do skostniałej formuły maratonów :D A tak serio mówiąc, szczęśliwie (i tu odpukuję w niemalowane) nie byłem świadkiem jakiegoś ekstremalnego wypadku choć oczywiście, podobnie jak Ty, słyszałem o nich kilkukrotnie.
Z własnego podwórka mogę podać przykład kolegi, który zjeżdżając po raz n-ty w swoim życiu z tej samej górki tak niefortunnie się poskładał, że stracił przytomność. Skończyło się na szczęście tylko na lekkim wstrząśnieniu, złamanym obojczyku i kilku siniakach. Ale ten jeden przykład pokazuje, że nie ważne jak długo jeździsz, jak dobrze znasz okolicę, po której kręcisz – to może się przydarzyć Tobie w najmniej oczekiwanym momencie (ale banał;)
Czasami człowiek ma zwyczajnie więcej szczęścia niż rozumu. Tu zawsze ja jestem idealnym przykładem ;) Pierwszy dzień czterodniowej etapówki w Beskidach. Końcówka kilkudziesięciokilometrowej trasy, asfalt, a więc w porównaniu górskim terenem bułka z masłem. Wyrzuca mnie na wirażu i wpadam z impetem w murowany płotek jakiegoś Czecha w ostatniej chwili zeskakując z roweru i wypuszczając go przed siebie. Jakiś zaniepokojony obcokrajowiec, który jechał za mną pyta czy nic mi nie jest, bo ponoć wyglądało to nieciekawie. Ja byłem cały, tym razem ucierpiał sprzęt – połamałem klamkę hamulca i przez trzy kolejne etapy jeździłem z takim kikutem obklejonym taśmą ;) Na szczęście dało się hamować. Gdyby kraksa była poważniejsza sprzętowo to mógłbym pakować manatki, bo zapasowego roweru, jak co poniektórzy, nie miałem ;)

Zauważyłem z różnych relacji na twoim profilu, że w czasie wypraw czasem jedziesz w sporej grupie, a czasem, z tego, co się dopatrzyłem, we dwóch. Czy zdarza ci się błądzić po jakichś poważniejszych bezdrożach solo? Ja jakoś w dzicz jeżdżę wyłącznie sam i ciekawi mnie, jak widzisz takie aspekty wyjazdów jak bezpieczeństwo, odpoczynek od ludzi, kontakt z dziczą w odniesieniu do wyjazdów obu typów?

Ludzie to bardzo ważny aspekt rowerowych wyjazdów, ważniejszy niż przejechane kilometry czy odwiedzone miejsca. Spora grupa w moim przypadku to ludzie zrzeszeni pod szyldem www.bikestats.pl albo www.bbriderz.pl – z nimi zawsze można liczyć na jakieś epickie trasy. Ale jestem tylko człowiekiem i czasami mam ochotę „popedalić” w samotności, z dobrą muzyką w uszach. Spokojnie albo ostro, byleby się zmęczyć. Zresztą tak zaczynałem, a więc traktuję to jako powrót do korzeni :)
Oba typy wyjazdów mają swoje plusy i minusy. Fajnie jak jedziesz z kimś i ten ktoś pokazuje Ci nowe ścieżki, prowadzi na jakąś kapitalną widokową polankę. Sam też lubię oprowadzać przyjezdnych po swojej okolicy, bo czuję wtedy jakąś taką wewnętrzną satysfakcję. Wiesz, podobnie jak z prezentami. Każdy lubi je dostawać, ale bez porównania przyjemniejsze jest ich wręczanie ;)
Co do kwestii bezpieczeństwa to bardziej niż stromych i kamienistych gór obawiam się naszych polskich dróg i tego ciągle niestety powiększającego się odsetku kierowców- debili. Gdybym miał zejść kiedyś z tego świata przedwcześnie to stawiałbym na „marmoladę na szosie” (bo rak jest zbyt mainstream’owy a ja zawsze lepiej czułem się w undergroundzie;). Dlatego kiedy tylko nadarza się okazja uciekam w góry - tam czuję się pewniej, swobodniej. Poza tym, cholera, to są góry! Naturalne piękno, które tylko czeka na eksplorację, a rower nadaje się do tego nie gorzej niż wygodne buty do trekkingu ;)

Pewnego dnia trafiłem w sieci na poruszający opis jednego rowermana®, który postanowił i bardzo skutecznie przeprowadził radykalne odchudzenie, transformację swojego ciała za pomocą katowania go w zawodach MTB. Rewelacyjna metamorfoza, jak dla mnie. Z drugiej strony jeden znajomy też związany z MTB stwierdził, że od tego się nie chudnie, bo jeździła z nim gruba dziewczyna, która dalej była gruba. Jak ty to widzisz? Czy sam jakoś specjalnie się odżywiasz, żeby przeżyć takie straty kalorii, czy idziesz na żywioł i zwyczajnie ziemniaki i schabowy z piwem?

 
Motto
Haha, może ta dziewczyna przy kości podjadała po każdej przejażdżce i siłą rzeczy wychodziła na plus albo miała otyłość w genach;) A tak serio można się „wycieniować” jeżdżąc na rowerze tylko trzeba chcieć. Podziwiam takich ludzi, którzy przez chęć zmiany czegoś w swoim życiu wzięli się ostro za siebie.
Ja nie miałem tego problemu, bo ze sportem zawsze byłem za pan brat, poza tym mam genialną przemianę materii – mogę, za przeproszeniem, żreć jak świnia i nic po mnie nie widać, haha. Oczywiście stara prawda mówi, że jesteśmy tym, co jemy i warto prędzej czy później uświadomić sobie to i owo i nie robić z organizmu śmietnika. Chociaż czasami bywa naprawdę ciężko, więc się nie katuję jakimiś rygorystycznymi zakazami i zwyczajnie jem to, na co mam ochotę :)
Uwielbiam makarony a tak się dobrze składa, że to jeden z fundamentalnych posiłków kolarskich, który dostarcza organizmowi potrzebnego „paliwa”. Dobra czekolada gorzka na wycieczce też zawsze dobrze mi robi :) Wychowałem się w czasach kiedy jadło się to co było, bo niczego innego nie szło dostać a o zdrowej żywności nikt jescze nie myślał. I tak trochę mi zostało, rzadko eksperymentuję - na samej zieleninie człowiek nie pojedzie ;) Poza tym piwa i różańca nie odmawiam ;)

Żeby spiąć w całość te kilka poruszonych przez nas tematów napisz na koniec, czy używasz lub używałeś zanim nie naszło cię na ekstremy, rowerów na sposoby, o których napisałem w pierwszym pytaniu (lub zbliżonych, bardziej powszednich)? No i jak myślisz, czy taki sport w jakimś momencie życia staje się zbyt forsowny i nadchodzi czas, żeby zdziadzieć i rowerem jeździć już tylko ewentualnie „na mszę”?

Hmmm, parę lat temu pracowałem kilkadziesiąt kilometrów od domu zdarzało mi się wykorzystać rower jako środek transportu. Ale to też nie do końca była zwyczajna jazda, bo po drodze miałem dość pokaźną przełęcz do pokonania i siłą rzeczy spokojny dojazd do pracy szlag trafiał i docierałem na miejsce w lekko zdyszany ;) Mieszkam w małej mieścinie i jak coś potrzebuję załatwić idę z buta, więc wszelkie tego typu rzeczy ogarniam „bezrowerowo”. Ale domniemuję, że w większych metropoliach rower jako środek transportu może być zbawienny. Poza tym jest eko i dobrze wpływa na nasze samopoczucie.
Czy można przejeździć całe życie na rowerze? Pewnie, że tak. Optymistycznie zakładam, że zwalnianie tempa będzie odbywało się w moim przypadku stopniowo. No chyba, że przydarzy się wspomniana wcześniej „konfitura” albo inne dziadostwo (tfu, tfu. tfu;). Wiek nie ma znaczenia, grunt to być aktywnym, bo jednak jest nikła szansa, że nagle potem się nam zachce. Przykład, bardzo sympatyczny i dający nadzieję: spotkaliśmy kiedyś z kumplem starszego jegomościa po 60tce, który będąc po zawale miał przejechane w roku tyle km, co ja – niesamowite i pozwala uwierzyć, że rower faktycznie wydłuża życie ;)
I tym pozytywnym akcentem pozwolę sobie zakończyć wywód. Dzięki za możliwość udzielenia się na Twoim blogu. Pozdrower dla wszystkich zaglądających tu pasjonatów dwóch kółek 
  


SUPLEMENT
Pewnie już Karel uznał mnie za skończonego chama, ponieważ jest przekonany, że olałem jego pomysł na zakończenie naszej rozmowy w postaci kontr pytania…Otóż nie, nie olałem, ale brak czasu spowodował to radykalne opóźnienie.
Do rzeczy, Karel zaproponował, żebym na zakończenie sam odpowiedział na jego zapytanie czy wezmę udział w maratonie i czy jego opowieści przyniosą skutek w takiej właśnie postaci?
Ciężko mi na to odpowiedzieć. W najbliższych kilku latach z dużym prawdopodobieństwem mi się to nie uda. Zajmowanie się moimi dwiema małoletnimi córkami zajmuje mi tyle czasu wolnego, że go w praktyce nie mam i jest to dla mnie doskonała wymówka w tej delikatnej materii. Moja rowerowa egzystencja sprowadziła się do dojazdów rowerem do pracy i z powrotem oraz okazjonalnych wycieczek z dzieckiem na foteliku przypiętym do roweru . Niezwykłym wydarzeniem stają się niekiedy „Masy Krytyczne” organizowane w Krakowie, na które uda mi się z rzadka wyrwać.
Taką imprezę chciałbym potraktować, choć odrobinę poważnie i spróbować się do niej kondycyjnie przygotować. Próbowałem w zeszłym roku, ale niestety nie udaje się to z przyczyn powyższych. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że przesadzam i mógłbym po prostu na luzie się przejechać, ale jakoś inaczej to widzę. Na luzie to ja sobie co roku,  indywidualnie jeżdżę na urlopie po okolicach Bieszczad, jeśli wybrałbym się na ściganie się to chciałbym z kimś się ścigać i wygrać.
Założyć mogę, że za kilka lat będę miał więcej luzu i jeśli moje zdrowie się nie posypie na starość  to wówczas podejmę trud przygotowania się i podjęcia, choć symbolicznie wyrównanej walki z innymi uczestnikami takiej imprezy w jakiejś geriatrycznej kategorii wiekowej.

No i to na tyle w tej rozmowie. Dziękuję Karelowi za poświęcony czas i zapraszam wszystkich na kolejne odsłony z cyklu.

Cholerna śrubka...

 
Trzeba by znaleźć...
I kółko jeszcze poodpadywało..


2 komentarze:

  1. Fajna rozmowa.
    No i zachęcam do jazdy na rowerze.
    Pozdrawiam
    Iza z kategorii hm.. masters czyli K4

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że się komuś spodobało, obiecuję więcej podobnych rozmów. Jedna nawet już się tworzy...

      Usuń