Pełnia życia |
Chciałbym, żebyś teraz powiedział w sposób taki, jakbyś rozmawiał z dzieckiem, po co ci akurat do szczęścia potrzebne MTB? Założyć możemy, że skoro blog mój czytają głównie statusieli starcy koło czterdziestki, korzystający z roweru jako środka holowania przyczepki z dziećmi, zakupowozu, sposobu dojazdu do pracy i niczego ponadto... Po co to takie? Rower sobie człowiek zabrudzi, zmęczy się, spoci, jeszcze go potem zawieje i do roboty nie pójdzie… A nie daj bóg przewróci się człowiek w to błoto, kolana porozbija, albo pysk…
I ponownie promujemy bezpłatnie Bikestats |
Pierwsze odczucie, jakie nasunęło mi się po przejrzeniu twojego bloga na
bikestats, jest takie, że musisz mieć mnóstwo najbardziej brakującej mi rzeczy
świata, mianowicie czasu. Żeby zrealizować taką masę wypraw, wycieczek,
zawodów, wyścigów trzeba dysponować jego nieograniczoną ilością. Jak tego
dokonać, liczę na mnóstwo złotych rad i instrukcji…
Pan Karel się męczy |
Drugą rzeczą, jaka wydaje się być konieczna do jakiejkolwiek aktywności związanej z zawodami MTB, są pieniądze. Czy to duże sumy? Ile przeciętnie kosztować powinien sprzęt i osprzęt pozwalający na przeżycie, przetrwanie takiego wysiłku? Na ile taki sprzęt starcza, po jakim czasie trzeba wyłożyć kasę na rekonstrukcję napędu i innych, jak mniemam, najszybciej wykańczających się elementów?
Równouprawnienie bez granic |
Pieniądze
mogą stanowić blokadę zwłaszcza, gdy ktoś chce wystartować w całym cyklu
maratonów. Żeby załapać się na generalkę trzeba zjeździć pół Polski i mimo iż
jest to zaledwie kilka startów trocznie o pozostawiają one ślad w portfelu ;)
Pomijając opłatę startową rzędu kilkudziesięciu złotych nie możesz zapominać o
tym, że paliwo, noclegi, wymiana zużytych części – to również koszty. Etapówka
mimo, iż kilkudniowa to koszt niewiele mniejszy niż jednoroczny cykl: kilkaset
złotych, a więc dla niektórych dość mocna zapora. Ale umówmy się, gdybym miał
wybierać między startem a tym czy moje potencjalne dziecko będzie miało co
jeść, to chyba wybór byłby oczywisty... Ja przykładowo wybrałem start w Trophy
kosztem wylegiwania się na plaży – lubię aktywny wypoczynek i choć może ciężko
w to uwierzyć, ładuję w ten sposób akumulatory na walkę z codziennością ;)
Niemniej
jednak polecam udział przynajmniej w jednym maratonie, żeby zobaczyć jak to
jest, poczuć klimat ścigania się. Choć nie oszukujmy się, jak ktoś startuje po
raz pierwszy to nie ściga się z pozostałymi tylko walczy z trasą i z samym sobą
;) To nie to samo, co jazda bez numerka po trasie rajdu.
Koszty
sprzętowe to kwestia indywidualna – jak coś się spieprzy nie musisz lecieć od
razu i kupować nówkę sztukę nieśmiganą. Rynek jest pełen sprawnych używek, więc
tu można szukać oszczędności, zwłaszcza, że za kilka tygodni może czekać Cię
kolejny start. Grunt to działający sprzęt, którego jako użytkownicy jesteśmy
pewni.
Może wreszcie przejdźmy do konkretów, a mianowicie tego, co najbardziej mnie
interesuje w tej rozmowie, czyli samych zawodów MTB. Nie ukrywam, że tlił mi
się i nadal tli pomysł wystartowania w czymś takim. Czytałem różne poradniki i
inne bezsensy, niemniej chciałbym poznać u źródeł, jak to wygląda w praktyce. Napisz,
jak taki dzień wygląda, jak to się robi? Wstaję w sobotę rano podjadany do
granic możliwości, że to właśnie ten dzień! Dzień moich pierwszych MTB zawodów…
I Jezus Maria, co dalej?
Poradniki powiadasz, co? Masz rację, trochę ich powstało. Jednak jakkolwiek banalne by nam się wydawały to i tak warto je przeczytać, zwłaszcza, że ich autorzy z reguły wiedzą, co piszą. O tych bezsensach nic nie wiem, może to były jakieś rzeczy napisane dla jaj? ;)
W skrócie, z mojej perspektywy. Zasadniczo współzawodnictwo wyzwala w człowieku takie pokłady energii, o których normalnie nie miałem pojęcia :) To bardzo przyjemne uczucie, podczas którego zapominasz w jednej chwili o poniesionych wydatkach. Szczerze polecam spróbować, choć raz.
Aczkolwiek
trzeba mierzyć siły na zamiary i nie ma sensu porywać się z motyką na słońce.
Maratony to z jednej strony ogromna frajda, która, jeżeli tylko nie ma mamy czy
to kondycji czy umiejętności, może zamienić się w rowerowy koszmarek – a tego
byśmy nie chcieli. A najważniejszy i tak zawsze jest zdrowy rozsądek.
Ładny kask a w tle jakieś górki |
Z
racji swojego miejsca zamieszkania z górami byłem oswojony (i tu naprawdę
polecam rozeznać wcześniej teren albo ścigać się u siebie) i chyba najbardziej
obawiałem się nie jakiejś kontuzji czy awarii, a tego, że przegapię strzałkę i
zgubię trasę, hehe. Wbrew pozorom sam wyścig nie jest dla mnie trudny, owszem
jest to rzecz kondycyjnie wymagająca, ale znacznie bardziej męczące jest
oczekiwanie w kolejce do myjek ;) Człowiek by już ściągnął te zabłocone i
przepocone ciuchy, wbił się w coś casual’owego i otworzył browara, a tu jeszcze
trzeba swoje odstać ;)
Może słów jeszcze parę o bikestats ….). Powiedz dla zainteresowanych, lecz nie zorientowanych, co to takiego i po co właściwie jest, komu potrzebne. Ze względu na twój styl wykorzystywania roweru domyślam się, co prawda, czemu wybrałeś tą formę internetowej aktywności, ale powiedz dla porządku coś o swoim tu działaniu.
Bikestats to jeden z większych krajowych serwisów społecznościowych poświęconych dwóm kółkom. Jego użytkownicy, a jest ich już kilkanaście tysięcy, to ludzie o przeróżnych preferencjach rowerowych. Od osób, które wykorzystują rower sezonowo, poprzez zawodników-amatorów, a kończąc na tych, dla których rower jest nieodzowną częścią życia i spędzają na nim każdą wolną chwilę. Są tutaj blogi pełne barwnych opisów, zdjęć, map, jak i dzienniczki treningowe zastępujące smutne tabelki excela. Te, jak łatwo się domyślić, wypełnione są wszelakimi danymi, które są nieodzowną częścią każdego szanującego się kolarza przez duże „K” ;) Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by połączyć jedno z drugim czego nieskromnym dowodem jest mój blog, jak sama nazwa wskazuje, „treningowo-wycieczkowy”.
Dzięki
BS poznałem masę naprawdę wspaniałych ludzi, najpierw wirtualnie a później w
realu (a może to było w Tesco?;) Rower zbliża i integruje, to wspaniałe
narzędzie i warto go również w ten sposób wykorzystać a nie tylko nabijać
kilometry jak jakiś robot. A wracając do tematu zachęcam czytających, aktywnych
rowerowo (i nie tylko – serwis cały czas rozbudowuje się o nowe dyscypliny,
więc nawet biegacze znajdą coś dla siebie) do założenia tam konta. Przeglądanie
wpisów ludzi z drugiego krańca Polski nie tylko pobudza wyobraźnię, dostarcza
rozrywki, ale także i motywuje do jazdy! Działa to oczywiście w dwie strony ;)
Wrzućmy może jeszcze trochę krwi do tej rozmowy, przy takiej masie jazdy w ekstremalnych warunkach na pewno widziałeś lub byłeś uczestnikiem sensacyjnych scen, (spektakularne upadki i wypadki, połamane głowy, latające rowery, dinozaury na trasie wyścigu). Opisz jakieś hardcore`owe sceny podnoszące mi statystyki wejść…
Pożar lasu |
Z
własnego podwórka mogę podać przykład kolegi, który zjeżdżając po raz n-ty w
swoim życiu z tej samej górki tak niefortunnie się poskładał, że stracił
przytomność. Skończyło się na szczęście tylko na lekkim wstrząśnieniu, złamanym
obojczyku i kilku siniakach. Ale ten jeden przykład pokazuje, że nie ważne jak
długo jeździsz, jak dobrze znasz okolicę, po której kręcisz – to może się
przydarzyć Tobie w najmniej oczekiwanym momencie (ale banał;)
Czasami
człowiek ma zwyczajnie więcej szczęścia niż rozumu. Tu zawsze ja jestem
idealnym przykładem ;) Pierwszy dzień czterodniowej etapówki w Beskidach.
Końcówka kilkudziesięciokilometrowej trasy, asfalt, a więc w porównaniu górskim
terenem bułka z masłem. Wyrzuca mnie na wirażu i wpadam z impetem w murowany
płotek jakiegoś Czecha w ostatniej chwili zeskakując z roweru i wypuszczając go
przed siebie. Jakiś zaniepokojony obcokrajowiec, który jechał za mną pyta czy
nic mi nie jest, bo ponoć wyglądało to nieciekawie. Ja byłem cały, tym razem
ucierpiał sprzęt – połamałem klamkę hamulca i przez trzy kolejne etapy
jeździłem z takim kikutem obklejonym taśmą ;) Na szczęście dało się hamować.
Gdyby kraksa była poważniejsza sprzętowo to mógłbym pakować manatki, bo
zapasowego roweru, jak co poniektórzy, nie miałem ;)
Zauważyłem z różnych relacji na twoim profilu, że w czasie wypraw czasem jedziesz w sporej grupie, a czasem, z tego, co się dopatrzyłem, we dwóch. Czy zdarza ci się błądzić po jakichś poważniejszych bezdrożach solo? Ja jakoś w dzicz jeżdżę wyłącznie sam i ciekawi mnie, jak widzisz takie aspekty wyjazdów jak bezpieczeństwo, odpoczynek od ludzi, kontakt z dziczą w odniesieniu do wyjazdów obu typów?
Ludzie
to bardzo ważny aspekt rowerowych wyjazdów, ważniejszy niż przejechane
kilometry czy odwiedzone miejsca. Spora grupa w moim przypadku to ludzie
zrzeszeni pod szyldem www.bikestats.pl albo www.bbriderz.pl – z nimi zawsze można liczyć na jakieś epickie
trasy. Ale jestem tylko człowiekiem i czasami mam ochotę „popedalić” w
samotności, z dobrą muzyką w uszach. Spokojnie albo ostro, byleby się zmęczyć.
Zresztą tak zaczynałem, a więc traktuję to jako powrót do korzeni :)
Oba
typy wyjazdów mają swoje plusy i minusy. Fajnie jak jedziesz z kimś i ten ktoś
pokazuje Ci nowe ścieżki, prowadzi na jakąś kapitalną widokową polankę. Sam też
lubię oprowadzać przyjezdnych po swojej okolicy, bo czuję wtedy jakąś taką
wewnętrzną satysfakcję. Wiesz, podobnie jak z prezentami. Każdy lubi je
dostawać, ale bez porównania przyjemniejsze jest ich wręczanie ;)
Co
do kwestii bezpieczeństwa to bardziej niż stromych i kamienistych gór obawiam
się naszych polskich dróg i tego ciągle niestety powiększającego się odsetku
kierowców- debili. Gdybym miał zejść kiedyś z tego świata przedwcześnie to
stawiałbym na „marmoladę na szosie” (bo rak jest zbyt mainstream’owy a ja
zawsze lepiej czułem się w undergroundzie;). Dlatego kiedy tylko nadarza się
okazja uciekam w góry - tam czuję się pewniej, swobodniej. Poza tym, cholera, to
są góry! Naturalne piękno, które tylko czeka na eksplorację, a rower nadaje się
do tego nie gorzej niż wygodne buty do trekkingu ;)
Pewnego dnia trafiłem w sieci na poruszający opis jednego rowermana®, który postanowił i bardzo skutecznie przeprowadził radykalne odchudzenie, transformację swojego ciała za pomocą katowania go w zawodach MTB. Rewelacyjna metamorfoza, jak dla mnie. Z drugiej strony jeden znajomy też związany z MTB stwierdził, że od tego się nie chudnie, bo jeździła z nim gruba dziewczyna, która dalej była gruba. Jak ty to widzisz? Czy sam jakoś specjalnie się odżywiasz, żeby przeżyć takie straty kalorii, czy idziesz na żywioł i zwyczajnie ziemniaki i schabowy z piwem?
Motto |
Ja
nie miałem tego problemu, bo ze sportem zawsze byłem za pan brat, poza tym mam
genialną przemianę materii – mogę, za przeproszeniem, żreć jak świnia i nic po
mnie nie widać, haha. Oczywiście stara prawda mówi, że jesteśmy tym, co jemy i
warto prędzej czy później uświadomić sobie to i owo i nie robić z organizmu
śmietnika. Chociaż czasami bywa naprawdę ciężko, więc się nie katuję jakimiś
rygorystycznymi zakazami i zwyczajnie jem to, na co mam ochotę :)
Uwielbiam
makarony a tak się dobrze składa, że to jeden z fundamentalnych posiłków
kolarskich, który dostarcza organizmowi potrzebnego „paliwa”. Dobra czekolada
gorzka na wycieczce też zawsze dobrze mi robi :) Wychowałem się w czasach kiedy
jadło się to co było, bo niczego innego nie szło dostać a o zdrowej żywności
nikt jescze nie myślał. I tak trochę mi zostało, rzadko eksperymentuję - na
samej zieleninie człowiek nie pojedzie ;) Poza tym piwa i różańca nie odmawiam
;)
Żeby spiąć w całość te kilka poruszonych przez nas tematów napisz na koniec,
czy używasz lub używałeś zanim nie naszło cię na ekstremy, rowerów na sposoby,
o których napisałem w pierwszym pytaniu (lub zbliżonych, bardziej powszednich)?
No i jak myślisz, czy taki sport w jakimś momencie życia staje się zbyt
forsowny i nadchodzi czas, żeby zdziadzieć i rowerem jeździć już tylko
ewentualnie „na mszę”?
Hmmm,
parę lat temu pracowałem kilkadziesiąt kilometrów od domu zdarzało mi się
wykorzystać rower jako środek transportu. Ale to też nie do końca była
zwyczajna jazda, bo po drodze miałem dość pokaźną przełęcz do pokonania i siłą
rzeczy spokojny dojazd do pracy szlag trafiał i docierałem na miejsce w lekko
zdyszany ;) Mieszkam w małej mieścinie i jak coś potrzebuję załatwić idę z
buta, więc wszelkie tego typu rzeczy ogarniam „bezrowerowo”. Ale domniemuję, że
w większych metropoliach rower jako środek transportu może być zbawienny. Poza
tym jest eko i dobrze wpływa na nasze samopoczucie.
Czy
można przejeździć całe życie na rowerze? Pewnie, że tak. Optymistycznie
zakładam, że zwalnianie tempa będzie odbywało się w moim przypadku stopniowo.
No chyba, że przydarzy się wspomniana wcześniej „konfitura” albo inne
dziadostwo (tfu, tfu. tfu;). Wiek nie ma znaczenia, grunt to być aktywnym, bo
jednak jest nikła szansa, że nagle potem się nam zachce. Przykład, bardzo
sympatyczny i dający nadzieję: spotkaliśmy kiedyś z kumplem starszego
jegomościa po 60tce, który będąc po zawale miał przejechane w roku tyle km, co
ja – niesamowite i pozwala uwierzyć, że rower faktycznie wydłuża życie ;)
I
tym pozytywnym akcentem pozwolę sobie zakończyć wywód. Dzięki za możliwość
udzielenia się na Twoim blogu. Pozdrower dla wszystkich zaglądających tu
pasjonatów dwóch kółek
SUPLEMENT
Pewnie już Karel uznał mnie za
skończonego chama, ponieważ jest przekonany, że olałem jego pomysł na
zakończenie naszej rozmowy w postaci kontr pytania…Otóż nie, nie olałem, ale brak czasu spowodował to radykalne opóźnienie.
Do rzeczy, Karel zaproponował, żebym
na zakończenie sam odpowiedział na jego zapytanie czy wezmę udział w maratonie
i czy jego opowieści przyniosą skutek w takiej właśnie postaci?
Ciężko mi na to odpowiedzieć. W
najbliższych kilku latach z dużym prawdopodobieństwem mi się to nie uda.
Zajmowanie się moimi dwiema małoletnimi córkami zajmuje mi tyle czasu wolnego,
że go w praktyce nie mam i jest to dla mnie doskonała wymówka w tej delikatnej
materii. Moja rowerowa egzystencja sprowadziła się do dojazdów rowerem do pracy
i z powrotem oraz okazjonalnych wycieczek z dzieckiem na foteliku przypiętym do
roweru . Niezwykłym wydarzeniem stają się niekiedy „Masy Krytyczne” organizowane
w Krakowie, na które uda mi się z rzadka wyrwać.
Taką imprezę chciałbym
potraktować, choć odrobinę poważnie i spróbować się do niej kondycyjnie
przygotować. Próbowałem w zeszłym roku, ale niestety nie udaje się to z
przyczyn powyższych. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że przesadzam i mógłbym
po prostu na luzie się przejechać, ale jakoś inaczej to widzę. Na luzie to ja
sobie co roku, indywidualnie jeżdżę na
urlopie po okolicach Bieszczad, jeśli wybrałbym się na ściganie się to
chciałbym z kimś się ścigać i wygrać.
Założyć mogę, że za kilka lat
będę miał więcej luzu i jeśli moje zdrowie się nie posypie na starość
to wówczas podejmę trud przygotowania się i podjęcia, choć symbolicznie
wyrównanej walki z innymi uczestnikami takiej imprezy w jakiejś geriatrycznej
kategorii wiekowej.
No i to na tyle w tej rozmowie.
Dziękuję Karelowi za poświęcony czas i zapraszam wszystkich na kolejne odsłony
z cyklu.
Cholerna śrubka... |
Trzeba by znaleźć... |
I kółko jeszcze poodpadywało.. |
Fajna rozmowa.
OdpowiedzUsuńNo i zachęcam do jazdy na rowerze.
Pozdrawiam
Iza z kategorii hm.. masters czyli K4
Super, że się komuś spodobało, obiecuję więcej podobnych rozmów. Jedna nawet już się tworzy...
Usuń