środa, 4 czerwca 2014

Pocztówka z Belgii - "Przepaści nie ma"

Taki kot belgijski.
W najśmielszych snach nie przypuszczałem, że w Tempym Kole pojawi się korespondencja zagraniczna z tak dla mnie egzotycznego kraju jak Belgia. Niespodziewanie i rzecz jasna wyłącznie dzięki znajomością, nepotyzmowi i jawnej korupcji panującemu niepodzielnie na moim blogu, mam przyjemność zaprezentować ten unikalny materiał. Co więcej Pani Redaktor z Brukseli zaoferowała nieoficjalnie i według nie potwierdzonych do końca informacji, jakie pojawiły się w prasie plotkarskiej, kolejne odsłony prezentacji dotyczących zagadnień rowerowych z kraju Belgów. Z nieskrywanym zapałem zapraszam do zagłębienia się w lekturę tych kilku bardzo na razie ogólnych, lecz niosących spory zasób wiedzy zdań.

Czytelników spragnionych większej dawki informacji o stolicy UE i aspektach niekoniecznie związanych z ROWERMANIĄ® odsyłam do interesującej strony, która stanowić może dla Państwa źródło i esencję twórczości Pani Redaktor.



Kiedy zostałam poproszona o napisanie tekstu na temat rowerowej Brukseli, zapytałam jakiego rodzaju zagadnienia będą interesujące dla czytelników 'Tempego koła'. W odpowiedzi dostałam długiego maila, ale pierwszym pytaniem, które zadał Ukasz było "Jak duża przepaść w rozwoju transportu rowerowego dzieli taki kraj jak Belgia od Polski?" oraz o rozwiązania, które mogłyby zostać skopiowane do krajów rozwijających się rowerowo, takich jak Polska. Niestety muszę was, drodzy czytelnicy, oraz Ciebie redaktorze naczelny, rozczarować. Przepaści nie ma. W moim subiektywnym odczuciu, Bruksela nie jest na dużo wyższym etapie rowerowej ewolucji (rewolucji?) niż chociażby Kraków. Owszem, są różnice, infrastruktury dostosowanej dla dwukołowców jest zapewne trochę więcej, ale to nie Wielki Kanion, a najwyżej parę, niezbyt wysokich schodków (z rampą).  




 I chociaż w siostrzanej Holandii królują rowery, Belgia to inna bajka. Dla ilustracji - anegdotka: znajomy Holender, w 24 wiośnie życia pojechał do belgijskiego ośrodka uniwersyteckiego Leuven, studiować coś bardzo skomplikowanego. Leuven, jako miasto studentów, ma opinie bike-friendly i powiadają, że sieć dróg rowerowych jest tam dobrze rozwinięta. Po niecałych 6 miesiącach, rzeczony Holender narzekał przy piwie, że od czasów przeprowadzki, miał dwa razy więcej ryzykownych sytuacji rowerowych, niż w ciągu całego swojego życia. Można by się dopatrywać udziału owego belgijskiego piwa, ale przecież w Holandii mają Heinekena i o suchym pysku nie chodzą. 

 

Muszę tu jednak zaznaczyć, że nie podejmuję się opisania rowerowej sytuacji w Belgii, ograniczę się jedynie do Brukseli. Belgia jest bowiem krajem federacyjnym, podzielonym na Flandrie, Walonie i Brukselę właśnie, a wszystkie te regiony mają swoją specyfikę, zarówno kulturową, jak i pod względem infrastruktury.



Jak już wspomniałam, Bruksela jest jest bardzo specyficzna. Chociaż liczba mieszkańców to milion z hakiem, samo miasto nie jest zbyt rozległe, co powinno sprzyjać rowerowym podróżom. Jednak ukształtowanie powierzchni tej tzw. "stolycy Europy" jest dużo bardziej pagórkowate, niż można by się spodziewać i czasem trzeba się nieźle napedałować by dotrzeć do celu. Z kolei kulturowo, Bruksela jest niesamowitym konglomeratem (niemal 70 % mieszkańców Brukseli jest nie- belgijskiego pochodzenia). W konsekwencji, dominuje styl jazdy samochoderm (i rowerem również), który nazwałabym dalekowschodnio-włoskim. Czasami odnoszę wrażenie, że przepisy ruchu drogowego są tylko luźnymi wytycznymi, a nie obowiązującym prawem. Na wąskich, acz ruchliwych ulicach jednokierunkowych, kierowcy potrafią zatrzymywać się na awaryjnych, żeby porozmawiać z (zapewne dawno niewidzianym) kolegą, który właśnie przechodzi chodnikiem, zastawianie przejść dla pieszych i dróg rowerowych to norma, a klakson jest na porządku dziennym. No i oczywiście wyprzedzanie "na gazetę". Ale rowerzyści też nie są święci. Jazda po chodnikach i przejściach dla pieszych nie jest niczym nadzwyczajnym, ale zdarza się i widzieć dwukołowców przejeżdżających skrzyżowania na czerwonym świetle.  I zapewne w związku z tym agresywnym stylem jazdy, zarówno kierowców, jak i rowerzystów, stosunkową popularnością cieszą się kaski i kamizelki odblaskowe. 
  



Natomiast policja, nie reaguje na wykroczenia, zarówno ze strony rowerzystów, jak i kierowców. Podobną biernością wykazuje się zresztą w przypadku kradzieży rowerów, które są tu plagą (kradzieże, nie rowery). Dlatego też mieszkańcy Brukseli, albo kupują rowery z co najmniej 25-letnim stażem i inwestują w porządne łańcuchy (i kiedy piszę łańcuch, mam na myśli prawdziwy, solidny łańcuch z kłódką), albo decydują się na małe składaki, które przy niewielkim wysiłku można wnieść do biura, domu, czy metra. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz