Taki kot belgijski. |
W najśmielszych snach nie
przypuszczałem, że w Tempym Kole pojawi się korespondencja zagraniczna z tak
dla mnie egzotycznego kraju jak Belgia. Niespodziewanie i rzecz jasna wyłącznie
dzięki znajomością, nepotyzmowi i jawnej korupcji panującemu niepodzielnie na
moim blogu, mam przyjemność zaprezentować ten unikalny materiał. Co więcej Pani
Redaktor z Brukseli zaoferowała nieoficjalnie i według nie potwierdzonych do
końca informacji, jakie pojawiły się w prasie plotkarskiej, kolejne odsłony
prezentacji dotyczących zagadnień rowerowych z kraju Belgów. Z nieskrywanym
zapałem zapraszam do zagłębienia się w lekturę tych kilku bardzo na razie
ogólnych, lecz niosących spory zasób wiedzy zdań.
Czytelników spragnionych
większej dawki informacji o stolicy UE i aspektach niekoniecznie związanych z ROWERMANIĄ® odsyłam do interesującej strony, która stanowić może dla Państwa
źródło i esencję twórczości Pani Redaktor.
Kiedy zostałam poproszona o
napisanie tekstu na temat rowerowej Brukseli, zapytałam jakiego rodzaju zagadnienia
będą interesujące dla czytelników 'Tempego koła'. W odpowiedzi dostałam
długiego maila, ale pierwszym pytaniem, które zadał Ukasz było "Jak duża
przepaść w rozwoju transportu rowerowego dzieli taki kraj jak Belgia od
Polski?" oraz o rozwiązania, które mogłyby zostać skopiowane do krajów
rozwijających się rowerowo, takich jak Polska. Niestety muszę was, drodzy
czytelnicy, oraz Ciebie redaktorze naczelny, rozczarować. Przepaści nie ma. W
moim subiektywnym odczuciu, Bruksela nie jest na dużo wyższym etapie rowerowej
ewolucji (rewolucji?) niż chociażby Kraków. Owszem, są różnice, infrastruktury
dostosowanej dla dwukołowców jest zapewne trochę więcej, ale to nie Wielki
Kanion, a najwyżej parę, niezbyt wysokich schodków (z rampą).
I chociaż w siostrzanej
Holandii królują rowery, Belgia to inna bajka. Dla ilustracji - anegdotka:
znajomy Holender, w 24 wiośnie życia pojechał do belgijskiego ośrodka
uniwersyteckiego Leuven, studiować coś bardzo skomplikowanego. Leuven, jako
miasto studentów, ma opinie bike-friendly i powiadają, że sieć dróg rowerowych
jest tam dobrze rozwinięta. Po niecałych 6 miesiącach, rzeczony Holender
narzekał przy piwie, że od czasów przeprowadzki, miał dwa razy więcej
ryzykownych sytuacji rowerowych, niż w ciągu całego swojego życia. Można by się
dopatrywać udziału owego belgijskiego piwa, ale przecież w Holandii mają
Heinekena i o suchym pysku nie chodzą.
Muszę tu jednak zaznaczyć, że
nie podejmuję się opisania rowerowej sytuacji w Belgii, ograniczę się jedynie
do Brukseli. Belgia jest bowiem krajem federacyjnym, podzielonym na
Flandrie, Walonie i Brukselę właśnie, a wszystkie te regiony mają swoją specyfikę, zarówno kulturową, jak i pod względem infrastruktury.
Jak już wspomniałam, Bruksela
jest jest bardzo specyficzna. Chociaż liczba mieszkańców to milion z hakiem,
samo miasto nie jest zbyt rozległe, co powinno sprzyjać rowerowym podróżom.
Jednak ukształtowanie powierzchni tej tzw. "stolycy Europy" jest dużo
bardziej pagórkowate, niż można by się spodziewać i czasem trzeba się nieźle
napedałować by dotrzeć do celu. Z kolei kulturowo, Bruksela jest niesamowitym
konglomeratem (niemal 70 % mieszkańców Brukseli jest nie- belgijskiego pochodzenia). W konsekwencji, dominuje styl jazdy samochoderm (i
rowerem również), który nazwałabym dalekowschodnio-włoskim. Czasami odnoszę
wrażenie, że przepisy ruchu drogowego są tylko luźnymi wytycznymi, a nie
obowiązującym prawem. Na wąskich, acz ruchliwych ulicach jednokierunkowych,
kierowcy potrafią zatrzymywać się na awaryjnych, żeby porozmawiać z (zapewne
dawno niewidzianym) kolegą, który właśnie przechodzi chodnikiem, zastawianie
przejść dla pieszych i dróg rowerowych to norma, a klakson jest na porządku
dziennym. No i oczywiście wyprzedzanie "na gazetę". Ale
rowerzyści też nie są święci. Jazda po chodnikach i przejściach dla pieszych
nie jest niczym nadzwyczajnym, ale zdarza się i widzieć dwukołowców
przejeżdżających skrzyżowania na czerwonym świetle. I zapewne w związku z
tym agresywnym stylem jazdy, zarówno kierowców, jak i rowerzystów, stosunkową
popularnością cieszą się kaski i kamizelki odblaskowe.
Natomiast policja, nie reaguje
na wykroczenia, zarówno ze strony rowerzystów, jak i kierowców. Podobną biernością
wykazuje się zresztą w przypadku kradzieży rowerów, które są tu plagą
(kradzieże, nie rowery). Dlatego też mieszkańcy Brukseli, albo kupują rowery z
co najmniej 25-letnim stażem i inwestują w porządne łańcuchy (i kiedy piszę
łańcuch, mam na myśli prawdziwy, solidny łańcuch z kłódką), albo decydują się
na małe składaki, które przy niewielkim wysiłku można wnieść do biura, domu,
czy metra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz