wtorek, 30 września 2014

DOŻYNKI 2014 - PART III

Za mgłą
Skoro już naobiecywałem, i jak pisał Homer w Iliadzie - „Słowo się rzekło”, zamieszczam oto trzecią i kończącą mój cykl opisów wypraw część „Dożynek 2014”. Jak pewnie zauważycie z każdą nową przygodą zmienia się odrobinę cały koncept tych relacji. Nie wiem, czy komuś z potencjalnych czytelników to pasuje, czy też wręcz przeciwnie. Może nawet nikogo to zwyczajnie nie zainteresuje? Tak czy inaczej, jeśli się Wam zachce poczytać to zawsze możecie.

W ramach krótkiej notatki geograficznej wspomnę w dwóch słowach, że wyruszyłem w tą podróż z zamiarem przejechania ostatniego nie odkrytego przeze mnie dotąd odcinka drogi prowadzącej do Cisnej. Jest to miejscowość, do której lubię jeździć. Jest w rozsądnej acz nie zabójczej odległości na jednodniowy wypad, a w razie dalszych podróży stanowi okno na znacznie dziksze i bardziej malownicze miejsca. Jadąc od strony Komańczy wyjeżdżałem poza dostępną mi drukowaną mapę, którą się od lat posługuje, co nie dawało pewności powodzenia. Droga okazała się nad podziw długa i nad podziw przyjemna. Udało mi się spenetrować tym samym wszystkie trasy prowadzące w tym kierunku a co za tym idzie mam pojęcie, którą jechać na początek, a która sprzyja jeździe z powrotem i nadwątlonym siłom.

Jakoś tym razem, o czym się przekonacie, jeśli tylko dotrwacie do końca, sporo miejsca poświęcam na opisy mogił i związanego z nimi przemijania, ale to w sumie też pasuje do przesilenia, więc jakaś chronologia będzie widoczna. W Komańczy większość turystów odwiedza i zapamiętuje pamiątki związane z Prymasem Tysiąclecia. Jest tu klasztor z zakonnicami, gdzie wspomniany był internowany czy w innych sposób aresztowany za czasów ciężkiej komuny. Dziś oczywiście w czasach permanentnej dominacji Kościoła Katolickiego w naszym kraju jest tu cały szpaler atrakcji i pamiątek z tym powiązanych. Mnie jednak interesowała inna lokalizacja. Tuż za wiaduktem kolejowym prowadzącym do wspomnianych miejsc kultu znajduje się jeden z przystanków na szlaku związanym z pierwszą wojną światową. Jest to położona na uboczu i zwyczajnie w lesie mogiła żołnierzy kilku narodowości. Otoczona siatką i z postawionym krzyżem. Poniżej tablica informacyjna. Bywam tu za każdym razem przejeżdżając przez tą miejscowość. Jest to ciche miejsce odosobnienia, gdzie można odpocząć w prawdziwym odizolowaniu. Wokół tylko spokojni zmarli. Miło jest mieć świadomość, że żyję w czasach, kiedy mogę sobie bez celu i ładu śmigać tutaj rowerem. Sto lat temu na tej pięknej ziemi inne chłopy, na rozkaz rządzących nimi durniów, strzelały sobie w głowy i wypruwały jelita bagnetami. Teraz ich szczątki leżą wokół, zakopane w bezimiennych grobach. Mamy wiele szczęścia żyjąc tu i teraz.


Jak już kilkakrotnie wspominałem pewne odcinki tej trasy pokonuję już wiele razy i znam prawie na pamięć, wiem kiedy będzie duża góra, pełna zakrętów i kiedy trzeba będzie poprowadzić rower. Znam też kilka miejsc, w których zatrzymuję się z nie do końca zdrowej ciekawości a w których doświadczam cyklicznie rzeczy dziwnych, które nie występują nigdzie indziej. Pewnie gdyby trafili tutaj miłośnicy zjawisk paranormalnych oszaleliby ze szczęścia i ogłosili nowe „Przeklęte Rewity”. Ja jako heretyk, podchodzę do tego z dużą dozą sceptycyzmu i niezaspokojonej dotąd czysto naukowej ciekawości.


 Jest taki odcinek lasu, w którym zawsze się zatrzymuję, pierwszy raz całkiem bez powodu, gdzie panuje niezmiennie, całkowita cisza. Nie taka jak w zwykłym lesie, gdzie bzyczą owady, szmerają zwierzaki, tu póki nie usłyszę z daleka ryku silnika nie słychać NIC. Cisza taka, że aż bolą uszy, przyzwyczajone do ciągłego gwałtu zadawanego przez miejski zgiełk.


Inne miejsce, też na tej trasie, to jeden z takich zakrętów śmierci, gdzie nie ryzykuję jazdy pod górę, gdyż skręty są tu bardzo ostre, a wzniesienia drogi niebotyczne. Tutaj zauważyłem razu pewnego, że przy wysokiej temperaturze i normalnej wilgotności z ust unosi się para. Za pierwszym razem byłem na tyle zaskoczony, że stałem tam dobrą chwilę bawiąc się tym fenomenem. Tym razem też się tak działo, więc to widocznie jakaś specyfika miejsca, być może wynika z fizycznych jego właściwości, niemniej nigdzie i nigdy dotąd się z tym nie spotkałem.

Jednego odcinka drogi to się jednak podświadomi obawiam. Ostatnio przyszło mi tu na myśl, że w tych legendach o Biesach w tych górach coś jest na rzeczy. Bieszczady są złe, dzikie, brutalne i niebezpieczne. Tak sobie rozmyślałem, gdyż w tym miejscu dwukrotnie spadał mi łańcuch. Na odcinku może 100 metrów zdarzyło mi się to dwa razy, w rowerze, w którym łańcuch nie spada nigdy! I gdy sobie tak myślałem, łańcuch mi tym razem nie spadł. Ale nie ma tak dobrze! Chwilę później widzę po drugiej stornie drogi rowerzystkę, która stoi nad swoim rowerem i komentuje do innych z jej grupy, że nie wie, co się dzieje, bo ciągle jej spada łańcuch! Klątwa jakaś, czy co? Pewnie po prostu Diabeł. Możecie wierzyć lub nie, ale w drodze powrotnej jakiś kilometr wcześniej od tego miejsca zakładałem łańcuch, który zjechał mi w kierunku ramy z przedniego, najmniejszego przełożenia! Nie jest możliwe, żeby w moim rowerze tak spadł łańcuch. To już na pewno Diabeł!


 W drodze powrotnej nastąpiło załamanie pogody. Zanosiło się na deszcz przez długi czas, ale zwykle uchodziło mi na sucho w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jednak tym razem zaczęło lać. Deszcz padał coraz bardziej i od dłuższej chwili. Brak błotników, których tym razem przez głupotę nie zabrałem dawał się we znaki w postaci wody chlapiącej z przedniej opony prosto w ryj. Co gorsza temperatura gwałtownie spadła o przynajmniej kilka stopni. Zacząłem przemakać, marznąć i szukać niezbędnego schronienia. Wiem, że trzeba być twardym i nie przejmować się takimi drobiazgami jak ulewa, ale mówiąc w sposób młodzieżowy „wymiękłem”. Zrządzeniem losu przy drodze znalazłem drewnianą budę, w rodzaju przystanku autobusowego, która nie była przystankiem, więc zapewne ktoś ją postawił właśnie dla mnie i innych mnie podobnych. Kiedy już się ogarnąłem i rozejrzałem wokół zauważyłem parę metrów dalej, po przeciwnej stronie drogi stary cmentarz. W przeciwieństwie do wielu innych trawa była tu wykoszona a na grobach widać było w miarę świeże znicze. Oczywiście, kiedy tylko zelżał deszcz polazłem tam na rekonesans. Cmentarz otaczał kładący się prawie całkowicie na ziemi i rozpadający płot, krzyże znikały już ze starości do połowy w ziemi. Duży grobowiec, w centralnym punkcie pochodził z początków dziewiętnastego wieku. Uderzyło mnie to, co przeczytałem na jego płycie. Pochowano tu człowieka, który był właścicielem tych ziem. Kiedy umarł miał trzydzieści kilka lat a razem z nim pochowano dwójkę jego małych dzieci. Nie wskazuje to na wesołą historię zakończenia ich życia. Pozostałe groby nie ujawniają swoich tajemnic, ich pozostałości sterczą z ziemi bezimiennie. Obiecałem sobie następnym razem zgłębić temat i tło historyczne człowieka z grobowca. Może Wam nawet o tym napiszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz