Trasa z Map Google |
Drzewa przy których zatrzymał się Wincenty Pol i pił wodę z bidonu |
Drugi
niezmiernie ważny a wręcz pierwszoplanowy aspekt wyprawy, czyli planowanie
trasy też niestety pominąłem. W gruncie rzeczy całość moich przygotowań zamyka
się w porannym zebraniu się, zapakowaniu bułek pszennych z dżemem morelowym (oba
produkty zakupione wcześniej przez moją drugą mamę, czyli mamę mojej żony w
biedronce w Zagórzu) oraz napoju.
Około godziny siódmej rano w przyjemnym chłodzie
wstającego, sobotniego dnia skierowałem się skrótami omijając dzięki nim
tragicznie ruchliwą drogę 84 i wyjechałem na mniej obciążoną przez wszelkiej
maści samochody 892. Drogowskaz z początku kieruje nas do KOMAŃCZY. Po drodze przejeżdżamy
przez centrum miasta ZAGÓRZ. Sama miejscowość ma długą, ciekawą i burzliwą
historię, którą polecam poznać. Z początku wydawało mi się to miasteczko nudne
i bardzo przeciętne, niemniej z czasem i zagłębianiem się w temat choćby tego,
co działo się tutaj w okolicach drugiej wojny światowej, zmieniłem całkowicie
zdanie. Minąwszy kilka interesujących, starych domów oraz okazałą cerkiew
dojeżdżamy do budynku białego kościoła i skrzyżowania, na którym czeka nas
kilka możliwości wyboru atrakcyjnych wypadów. W lewo rozpoczyna się droga do najpopularniejszej
atrakcji turystycznej miejscowości, czyli ruin klasztoru. Po prawej możemy
skręcić na malowniczą trasę, którą rowerem dojedziemy przez PORAŻ do wielu
ciekawych miejsc, ale o tym wariancie napiszę, kiedy indziej. Natomiast jadąc
na wprost kontynuujemy moją opisywaną wyprawę. Wdrapałem się na pierwszy
pagórek. Po lewej znajduje się piękny, stary cmentarz, polecam zatrzymać się i
obejrzeć, bo mało, kto tam bywa a pomniki i nagrobki mają niesamowity klimat.
Jadąc dalej po lewej mała droga przez most i tory prowadzi do widocznej w
oddali cerkwi dość zaniedbanej i otoczonej kilkoma omszałymi nagrobkami i na
szlak pieszy. Wspaniały, dziki i całkowicie opuszczony szutrowo - błotny trakt,
po którym z powodzeniem można jechać górskim rowerem. Nie polecam, gdyż wolę,
żeby nadal pozostał tak zapomniany tubylcom i nieznany turystom.
Ordynarna pamiątka PRL z Sanoka |
Jadąc dalej i delektując się
koszmarną post-PRL-owską, bądź ohydną katalogową zabudową okolicy i od czasu do
czasu wdychając swojski zapach gnoju z nielicznych już obór czy chlewów
przypomniałem sobie, że trochę wcześniej widziałem drogowskaz o tytule „Chutor
Kozacki”. Zaraz stanął mi przed oczami , obraz „Ogniem i Mieczem” i
cudownych chwil, jakie spędziłem będąc na ekranizacji w kinie dwadzieścia lat
temu, więc ucieszyłem się myślą, że ktoś stworzył ciekawe miejsce do zwiedzenia
i poznania historii, jakiś skansen czy coś podobnego. Popędzałem, więc ile
wlezie do miejscowości ŁUKOWE. Na miejscu moje romantyczne marzenia o Edycie
Górniak i Izabeli Scorupco rozwiały się w mgnieniu gałki ocznej, gdyż cały „Chutor
Kozacki” okazał się kilku gwiazdkowym hotelem i to tyle w temacie
Sienkiewiczowskiej trylogii i romantycznych uniesień.
Tu zwykle leżę na miedzy i jem bułki z dżemem |
Droga do kolejnego znaczącego
punktu wyprawy charakteryzuje się tym, co lubię najbardziej w tych wycieczkach,
czyli całkowicie bezmyślnym, odmóżdżonym wręcz kontemplowaniu mijanej okolicy.
Tu i ówdzie przejeżdżam przez dzikie zagajniki i chaszcze, nieco dalej jakieś
zapuszczone budynki byłego PGR-u, które czekając na ponowną świetność rozpadają
się na naszych oczach. Dalej kilka bloków w środku pól nie wiadomo, w jakim
przewrotnym umyśle stalinowskiego projektanta - mutanta tu postawionych i
upchanych jakimiś biednymi ludźmi. I tak niepostrzeżenie trafiam do KALNICY.
Jest to niepozorna acz zaskakująco obfitująca w moje przygody miejscowość.
Przejeżdżając przez nią kilka lat temu napotkałem na drodze stado owiec, które
na widok roweru i mnie na nim oszalały. Ścigały się ze mną, uciekały w panice i
okazywały przez około kilometr niewyobrażalne pokłady entuzjazmu i pomysłowości,
innym razem spotkałem w podobnych okolicznościach sporego konia, nieco mniej
wylewnego, ale też dziko łażącego po drodze. Poza PGR-em znalazłem tu ciekawy
zakątek, miejsce pamięci poświęcone Wincentemu Polowi, który też ponoć włóczył
się po tej okolicy kilkadziesiąt ładnych lat wcześniej i też mocno się jarał
jak to tu jest pięknie, dziko i jak fajnie te owce za nim latają i przed rower
mu w saltach wszelakich wskakują.
Parę przekręceń pedałami dalej
skręcamy w lewo na mój ulubiony odcinek tej trasy. Podstawowym kryterium mojego
nim zachwytu jest całkowity brak tutaj ruchu samochodowego. Już ze czterdzieści
minut nie widziałem samochodu, za tym zakrętem samochód to prawdziwa rzadkość i
wydarzenie. Zaraz za skrętem i mostkiem znajduje się otoczony ogrodzeniem ze
słupów betonowych i drutu kolczastego jakiś opuszczony dziwaczny budynek (w dodatku
ciągle na sprzedaż i z dużym banerem o tym informującym) z dziedzińcem, na którym
stoi prastare drzewo.
Królik psychopata |
CDN.
Na ciąg dalszy zapraszam państwa
serdecznie za jakiś tydzień czy dwa, kiedy zbiorę resztę materiałów i znajdę
czas na kontynuację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz